Rekonesans w sieci #110 🚒️ Internet: potrzeba krytycznej aktualizacji
Tydzień temu miałem ogromny zaszczyt być jedną z kilku osób eksperckich zaproszonych na Panel Obywatelski Dzieci i Młodzieży. Opowiadałem o tym, jak działa współcześnie Internet, kto i jak publikuje treści, co technicznie decyduje o tym, co zobaczymy w sieci lub do czego dotrze nasz przekaz.
Na zdjęciu Szymon Wójcik z Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę, opowiada podczas Panelu Obywatelskiego Dzieci i Młodzieży o korzystaniu z mediów społecznościowych przez dzieci i młodzież.
Przygotowując prezentację i odpowiadając na pytania młodych osób (reprezentatywnie wylosowanych i zaproszonych z 32 szkół w Polsce), które w kolejnych dniach tworzyły rekomendacje dla Ministerstwa Cyfryzacji, uświadomiłem sobie jak dużo wpływu i kontroli (indywidualnej i społecznej) nad tym, jak działa Internet, z którego korzystamy na co dzień, straciliśmy w ostatnich latach.
W ciągu ostatnich 13 lat trzy najpopularniejsze strony na świecie to nieprzerwanie Google YouTube i Facebook. Ich dominacja nad pozostałymi stronami jest coraz większa.
Tendencja do budowania tzw. fos (ang. moat) w produktach cyfrowych, które mają utrudniać konkurencję oraz wzmacniać monopolistyczne działania, zastąpiła interoperacyjność (współpracowanie ze sobą narzędzi i standardów) i technologie, które dawały osobom używającym sieci więcej kontroli (kanały RSS dla aktualizacji stron czy podkastów, otwarte standardy komunikatorów jak XMPP, listy dyskusyjne, otwarte API jak w dawnym Twitterze, oraz otwarte oprogramowanie nie tylko dla biznesu, ale dla każdego).
Media społecznościowe przeszły od prostego w kontroli wyświetlania chronologicznego treści do sterowanego algorytmami. Stała optymalizacja w celu zwiększania zaangażowania i czasu, odbywa się z rosnącym kosztem dla dobrostanu i dobra społecznego (od teorii spiskowych po przedstawioną w najnowszym hicie Netflixa Dojrzewanie ekstremalnie toksyczną manosferę wciągającą młodych chłopców i mężczyzn).
Algorytmiczna dominacja Google jako wyszukiwarki oraz Facebook/Meta jako kluczowego miejsca komunikacji i informacji kontekstowej (lokalnych grup, forów zainteresowań, organizacji wydarzeń) wycięły lub ograniczyły mnóstwo mniejszych miejsc w sieci, które tworzyły większą różnorodność treści oraz kultur w sieci (forów, prywatnych stron WWW i blogów). W miejsce prywatnych i społecznie zorganizowanych miejsc komunikacji mamy miejsca należące i kontrolowane przez kilka firm o coraz większym zaangażowaniu politycznym.
Nie twierdzę, że w tym czasie nic nie zyskaliśmy (poprawa dostępności, narzędzia ułatwiające pracę zdalną). Niestety wiele z tych ułatwień również zdominowało komercyjne podejście. Świetna dostępność urządzeń i oprogramowania Apple dla osób o specjalnych potrzebach, oprogramowanie do współpracy jak Google Docs i podobne, które pozyskują od nas ogrom danych prywatnych, co najmniej do trenowania modeli AI i reklam, a przyszłość pokaże, do czego jeszcze. Wiara w obietnicę (którą sam podzielałem długo), że sieć internetowa będzie rozwijać się w kierunku otwartości, demokratyzacji i dobra społecznego, była nie tylko naiwna, ale również sprzeczna z historią rozwoju wcześniejszych technologii. Jak świetnie ujął to w swojej najnowszej książce Superbloom Nicholas Carr w krytyce naukowców, którzy wieścili pozytywne wizje przyszłości, obserwując początki Facebooka, Twittera i rozwój monopolu Google:
“[...] danger of assuming that the way a complex technological system works early in its development will be the way it works when it matures”.
Popełniamy dokładnie ten sam błąd wobec konsumenckich narzędzi sztucznej inteligencji. Wielu ekspertów i ekspertek potrafi równocześnie oburzać się na Facebook/Meta i tiktoka, za to, jak ich działania i algorytmy podkopały zdrowie psychiczne całego pokolenia i zupełnie nie dostrzegać, że jesteśmy w tym samym momencie wobec generatywnej AI, co kilkanaście lat temu byliśmy wobec prywatnie sterowanych mediów społecznościowych. Równocześnie takie postawienie sprawy to również uproszczenie, które może utrudniać podejmowanie sensownych działań. Wiele osób wykorzystuje straszenie sztuczną inteligencją jako odwracanie uwagi i wzmacnianie poczucia kryzysu. Tę strategię, która właśnie dominuje politykę USA, ale również wiele dyskusji o technologiach, świetnie opisała w Doktrynie szoku Noemi Klein. W paraliżującej wręcz ilości komunikatów i opinii osób eksperckich oraz firm big tech o AI łatwo jest wiele:
utrudniać: regulacje,
ukryć: m.in.działania co najmniej nieetyczne, jeśli nie niezgodne z prawem (jak nauka modeli na treściach chronionych prawem autorskim i generowanie masowo utworów naruszających prawa), koszty środowiskowe,
Ugrać: m.in. finansowanie i wsparcie publiczne zasilane strachem o przegraną w wyścigu ekonomicznym.
Moim zdaniem nie możemy dać się narracji, która twierdzi, że dziś to nie czas na krytykę rozwoju, inwestycji, pozytywnej narracji o AI. Nie tylko dlatego, że teraz właśnie możemy próbować ograniczać ich negatywne skutki, ale również dlatego, że każdy kolejny skok technologii cyfrowych jest coraz mniej społeczny, a coraz bardziej monopolistyczno-polityczny.
Przykład: OpenAI zaproponowało administracji Donalda Trumpa nieingerujące podejście regulacyjne i wdrożył politykę promującą eksport amerykańskich systemów AI. Przy okazji OpenAI zaproponował, aby administracja oficjalnie ustanowiła praktykę firm AI polegającą na wykorzystywaniu chronionych prawem autorskim utworów w ich danych szkoleniowych jako dozwolony użytek. W ten sposób firma próbuje obejść system prawny i uniknąć orzeczenia o (nie) legalności tej praktyki przez sądy, w których toczą się już sprawy przeciw firmie wytoczone przez artystów i artystki, media i wydawców.
Książka, którą polecam
Superbloom, aut. Nicholas Carr. Wspominana już wyżej, a polecona mi przez Krzysztofa Kornasa. W bańce osób, które myślą o sieci krytycznie, historie i wnioski Carr’a nie będą odkrywcze, ale ich sformułowanie i połączenie z bardzo dobrze dobraną krytyką naukowców (a nie tylko firm technologicznych) pokazuje skomplikowanie aktualnego kryzysu komunikacyjnego, w którym właśnie się znajdujemy.
Gra, którą polecam
Realists of a larger reality. Kolejna gra od agencji ONZ zajmującej się trendami, czyli Global Pulse. Realiści większej przyszłości, jak luźno można przetłumaczyć jej tytuł, to gra warsztatowa do rozwoju kompetencji kreatywnego i partycypacyjnego rozwoju scenariuszy przyszłości (nie tylko świata, ale również naszego bliskiego otoczenia). Osoby czytające mnie regularnie, mogą pamiętać, że innej grze z tej agendy ONZ poświęciłem kiedyś odcinek oraz korzystam z niej regularnie na warsztatach.